Seweryn Masalski, Nowoczesne Technologie
Po akcesji Polski do UE w 2004 r. nad Wisłą zapanowała wielka radość, jednak równocześnie pojawiły się nowe pytania i wyzwania. Do tych z całą pewnością należy zaliczyć kwestię porzucenia polskiego złotego i przyjęcia europejskiej waluty. Wątpliwości Polaków nie ustały aż do dziś. Choć Donald Tusk w czasie sprawowania urzędu premiera obiecał ,,euro na Euro 2012”, słowa te pozostały niespełnioną obietnicą. Tymczasem według doniesień mediów KE chce, aby do 2025 r. wszystkie kraje UE należały do wspólnego obszaru walutowego. Informacja ta oczywiście została szybko zdementowana. Niemniej, ,,co nie siłą to rozumem” głosi jedno z przysłów. Jeżeli zatem niniejsze pogłoski miałyby się potwierdzić, to KE po latach oczekiwania najwyraźniej zdecyduje się wybrać siłę.
Realizacja takiego scenariusza oznacza, że Polska wypełni swój obowiązek, jaki spoczywa na niej od pierwszego maja 2004 r. Wtedy to przystępując do UE nasz kraj zobowiązał się do przyjęcia euro. Żaden konkretny termin nie został wskazany, a jedynym jasno określonym kryterium było spełnienie warunków konwergencji. Obecnie Polska spełnia trzy z czterech wymogów, niemniej okres ośmiu lat stanowi wystarczający czas do zmiany tego stanu – Polska musiałaby rozpocząć uczestnictwo w mechanizmie ERM II i zachować odpowiednią stabilność kursu złotego względem euro przez dwa lata. Warto dodać, że do strefy euro nie przystąpiły także takie kraje jak: Czechy, Węgry, Rumunia, Chorwacja, Bułgaria, Dania i Szwecja. Co ciekawe, te dwa ostatnie zastrzegły w swoich traktatach akcesyjnych, że mają prawo do pozostania przy swoich walutach narodowych. Zatem dzisiaj realizacja pomysłu przymusowego przyjęcia euro przez wszystkie kraje UE nie wydaje się zadaniem łatwym.
Polacy są wyraźnie podzieleni w kwestii wprowadzenia euro. Jednak nie da się ukryć, że obawy związane z odejściem od polskiego złotego nie są bezpodstawne. Wejście do strefy euro wiąże się z porzuceniem krajowej polityki monetarnej na rzecz oddania jej pod jurysdykcję EBC. To z kolei oznacza, że ta będzie dostosowywana do sytuacji gospodarczej w całej strefie euro, a nie do uwarunkowań ekonomicznych stricte w Polsce. Ponadto, utrata własnej waluty tożsama jest ograniczeniem konkurencyjności kraju w dobie kryzysu, co aktualnie gwarantuje płynny kurs złotego. Nie można również zapomnieć, że w teorii wspólnych obszarów walutowych sporą uwagę poświęca się spójności polityki monetarnej i polityki fiskalnej. Tej w przypadku strefy euro nie ma i raczej nie będzie, nawet jeżeli zostanie wprowadzony jednolity budżet dla Eurolandu.
W efekcie powszechna jest opinia, że Polska powinna przyjąć euro, jednak nie w momencie kryzysu fiskalnego i stagnacji gospodarczej UE. Co więcej, krytycy wspólnej waluty przywołują przykłady Grecji i Cypru. Wskazują, że gdyby oba kraje mogły powrócić do swoich narodowych walut (brak procedury rezygnacji z euro), kryzysy gospodarcze tych państw już dawno przeszłyby do historii. Tymczasem Grecja nadal musi być posłuszna zaleceniom Trojki, aby móc uzyskać kolejne kredyty niezbędne kulejącej i zadłużonej gospodarce. Co prawda sytuacja ekonomiczna Cypru jest znacznie lepsza niż Grecji, niemniej zagrabienie przez państwo części oszczędności Cypryjczyków na długu pozostanie wszystkim w pamięci.
Mimo wszystko warto również spojrzeć na tę drugą stronę medalu. Problemy Grecji to efekt wielu czynników i problemów strukturalnych obserwowanych na przestrzeni kolejnych lat. Należy pamiętać, że Grecja nie powinna przyjąć euro, bowiem kwestia spełnienia warunków konwergencji była co najmniej wątpliwa. Dlatego też taki błąd nie powinien się powtórzyć. Z kolei problemy Cypru były przede wszystkim pochodną kryzysu Grecji – obie gospodarki były ze sobą istotnie związane. Zatem wiele wskazuje na to, że Polacy nie powinni niepokoić się tym, że przyjęcie euro przybliżyłoby Warszawę do Aten, zwłaszcza że fundamenty polskiej gospodarki są znacznie bardziej solidne niż te na południu Półwyspu Bałkańskiego.
Warto podkreślić, że wstąpienie do strefy euro niesie ze sobą także korzyści. Należy przede wszystkim zwrócić uwagę na fakt, że EBC utrzymuje permanentnie niższe stopy procentowe niż NBP. To niewątpliwie stanowiłoby dodatkowy katalizator wzrostu gospodarczego oraz przyczyniłoby się do spadku kosztów obsługi zadłużenia Skarbu Państwa. Ponadto, przyjęcie euro przez Polskę zlikwidowałoby ryzyko kursowe w przypadku handlu na terenie UE (około 70% polskiej wymiany międzynarodowej), ułatwiłoby rozliczenia z zagranicą oraz wyeliminowałoby konieczność wymiany waluty w celu wyjazdu Polaków do innych państw Eurolandu. Przynależność do strefy euro wiąże się również ze wzrostem wiarygodności i z poprawą pozycji Polski na arenie międzynarodowej.
Podsumowując, bardzo trudno dokonać rachunku zysków i strat dotyczący kwestii przyjęcia euro przez Polskę. Z jednej strony, niecierpliwość KE związana z dalszą integracją UE nie dziwi, choć z drugiej strony, stosowanie przymusu i zmiana zapisów akcesyjnych nie wydaje się właściwym rozwiązaniem, zwłaszcza mając na uwadze przykład Grecji. Nie da się ukryć, że Polska jest beneficjentem trwania przy swojej walucie. Tym niemniej, często zapominamy, że UE nie jest organizacją charytatywną, która będzie tylko i wyłącznie spełniać zachcianki Polski. Unia Europejska to wspólnota państw, która wymaga współpracy i kompromisu. To oznacza, że Warszawa nie powinna odkładać przyjęcia euro w nieskończoność, aby nie ponieść z tego tytułu politycznych oraz ekonomicznych konsekwencji. Pomimo Brexitu, obecnie wszystko wskazuje na to, że integracja UE będzie kontynuowana. Brak chęci Polski i innych państw do przyjęcia euro może zepchnąć je na margines i realnie przyczynić się do powstania Europy dwóch prędkości.
Seweryn Masalski, MM Prime TFI